Zawiedziony Facebookowicz

Zawiedziony Facebookowicz
Pixabay

Jakiś czas temu zarejestrowałem się na Facebooku. Tak. Na początku myślałem, że to głupia moda dla dzieciaków albo nudziarzy, którzy nie mają wcale życia poza domem. Ale wszyscy o tym Facebooku gadali. Jakby się zmówili! Wielu moich znajomych opowiadało o tym portalu: że to świetne narzędzie do kontaktów międzyludzkich, podtrzymywania więzi, wymiany opinii. Ładnie to brzmi. Twierdzili, że można pogadać wieczorami bez wychodzenia z domu, albo płacenia rachunków za telefon. Nawet mój znajomy kioskarz powiedział, że to lepsze niż Nasza Klasa, bo NK się popsuło. W sumie nie wiem, nie miałem porównania, bo z tej Naszej Klasy też nigdy nie korzystałem. Jakoś mnie nie ciągnęło. W telewizji też mowa, że dzięki Facebookowi zgarnęli jakiegoś gangstera, co dodał zdjęcia z wakacji. Zastanawiałem się, co na takim portalu może być ciekawego? Podobno są tam już wszyscy, a jak cię nie można znaleźć, to prawdopodobnie nie żyjesz. Chciałem pokazać, że jednak żyję.

 

Zarejestrowałem się. Przez półtora miesiąca nazbierałem trochę znajomych – tych starszych i tych młodszych. Dokładnie to trzydziestu czterech znajomych. Część z tych młodych przychodzi do mnie na lekcje rysunku. Oni chętnie przysyłają zaproszenia do grona znajomych. Potrafią mieć po tysiąc, po dwa tysiące „przyjaciół”! To u nich najwięcej i najszybciej się dzieje, czasami się zastanawiam, czy oni w ogóle nadążają za ilością informacji, jakimi są zasypywani? Zagadnąłem też moją starą miłość ze studiów. Ucieszyła się, ale po wymianie kilku standardowych zdań, jakoś ta rozmowa utknęła. Jestem przekonany, że gdybym spotkał ją na ulicy, a nie na Facebooku, ta rozmowa wcale by nie utknęła! Gdzie tu wyższość tego narzędzia? Pozostało mi obserwować jej wpisy i zdjęcia. Ona ma już dorosłe dzieci. Chwaliła się tymi dzieciakami, że już takie dorosłe. Córki jeszcze studiują, jeden syn już żonaty, dom buduje. Trochę nawet ją rozumiem. Może się dziećmi cieszyć i chwalić, to się chwali. Zamieszcza zdjęcia, podpisuje – tu na wakacjach, tu z córeczkami, tam na budowie u synka (tu będzie kuchnia, tu cztery sypialnie, dwie łazienki…).

 

No tak, ale po jakimś czasie obserwacji Facebooka zacząłem inaczej na to patrzeć. Niby wszyscy znajomi wchodzą na chat. Często obserwowałem jak wiele osób jest dostępnych, ale nikt się nie odzywa, nie zagaduje. Ludzie wolą wrzucić parę śmiesznych obrazków, potem chwalą się nowymi zdjęciami albo dodają piosenki. Ale nikt nie chce chyba pogadać. Ludzie widzą, co się u ciebie wyświetla. Czasem coś skomentują, ale to rzadko tak bywa. Najczęściej klikną dwa razy „lubię to” i tyle. Na tym ta znajomość się kończy. Niby wszyscy znajomi tam są, ale co to za wspólnota? Jak nikt nie chce z tobą gadać? Nie wiem, może tylko ja tak mam. Każdy chce się pokazać z jak najlepszej strony i oczekuje, że wszyscy to polubią. Każdy oczekuje uwagi, ale sam niewiele jej daje. Jestem zawiedziony.

 

PODZIEL SIĘ: